środa, 17 października 2012

Chcę Wam coś powiedzieć


Muchy zawsze były, są i będą znakiem rozpoznawczym słowiańskich krain środka Europy. Kto jest emigrantem (zwłaszcza takim z opowiadania Mrożka) dobrze wie, że nawet zwykła nieobecność much w powietrzu powoduje bolesne kłucie w sercu, wymieszane i wpompowane w cały układ krwionośny z tęsknotą za Tą, z którą sypiał Ciechowski. Przejaw wszelakich uczuć do swojego kraju może jednak nie wystąpić u każdego, kto zanotuje brak bzyczącego szumu, natomiast jeśli ktoś spotrzegłby brak Much na polskim rynku muzycznym, dostałby absolutne przyzwolenie na uronienie łezki.

Nie będę się rozpływał jak milka w gębie na temat tej płyty, muzycznie jest skokiem na bungee bez bungee. Muchy, jak na skrzydlate zwierzątka przystało, wyszły z tego bez szwanku, chociaż ich szanse były porównywalne z szansami Felixa Baumgartnera. Odważnym krokiem jest nagrać taki album jak chcecicospowiedziec, gdy poprzednia płyta składała się z samych materiałów na single. Muchy zaproponowały zmianę. Słuchanie muzyki z tej płyty ma coś z transplantologii – może się nie przyjąć od razu. Na wzór farmaceutycznych formułek proponowałbym ostrzegać „Uwaga, możliwe zaskoczenie, w przypadku zawodu, zaleca się posłuchać ponownie”. Uczciwie jednak muszę przyznać, że mimo wszelkich początkowych uprzedzeń, uzależniłem się od tego albumu i nie będę pierwszym, który wypowiada słowa pozornie tylko pochopne: to najlepszy krążek Much. Dojrzały w warstwie dźwiękowej jak i tekstowej.