czwartek, 25 kwietnia 2013
Czystki we Fryderykach
Wielkie przygotowania trwają, dziś wieczorem odbędzie się gala rozdania Fryderyków 2013. Oczywiście rzecz warta odnotowania na blogu, ale w tym roku z zupełnie innego powodu niż omówienie nominowanych i zwycięzców. Dlaczego? Związek Producentów Audio-Video w tym roku z finezją półetatowej sprzątaczki zrobił solidne czystki w swoich kategoriach.
piątek, 5 kwietnia 2013
Siła płynąca z gór
Rok 2003. Program Idol. Zwycięskie słonko trzeciej edycji. Mały, niepełnoletni wulkan w świecie pełnoletnich. Nieco pogardliwie traktowane dziewczę z góralskim temperamentem. Zagubiona między wszechwiedzącymi, bez konkretnego pomysłu na kreację. Albumy z tytułami odzwierciedlającymi tę pomysłowość – Album i Moje piosenki. Komercyjna kura znosząca złote płyty. Dla jej muzyki – nawet posiadającej wartość wyższą od przeciętnych hitów – wyłączało się scrobbling na Laście. Ktoś jeszcze pamięta taką Brodkę?
Wulkan na jakiś czas zastygł. Wieść o nowej Brodce uderzyła z siłą niusa o zmartwychwstaniu. Każdy osobiście chciał obwieścić znajomym, że oto medialna potomkini Ali Janosz się nawróciła. Złoto zamieniło się w podwójną platynę, pierwsze dziesiątki na pierwsze miejsca, a Juwenalia i Dni Jędrzejowa na festiwal SWSX w Teksasie i The Great Escape w Brighton. Dzisiaj Brodka to świadoma artystka, wyzwolona muzycznie kobieta, która wie co chce ogłaszać światu w swoich piosenkach, a jej nowa wizja została w pełni zaakceptowana i ciepło przyjęta przez publikę.
środa, 20 marca 2013
Motyle w uchu
Czasem w człowieku budzą się ekshibicjonistyczne instynkty, nieposkromiona chęć do wyjścia z domu i zakomunikowania światu, że oto jestem gotowy do czegoś więcej niż karaoke. Nazwijmy roboczo to zachowanie talentem. Nagromadzenie talentu w człowieku we własnym mniemaniu utalentowanym szuka ujścia. Jakieś tajemne, szklarskie skłonności pchają tego człowieka przed obiektywy kamer, do programów klasyfikowanych terminem talent show – po to, by znaleźć się na szkłach naszych telewizorów.
poniedziałek, 18 lutego 2013
Ależ nie ma za co
Amnezja, niedosłuch odbiorczy, niepoczytalność, myśli samobójcze – powodów dla których zaczynamy słuchać nowego, nieznanego zespołu może być wiele. W przypadku Sorry Boys nie sprawdza się żaden z wyżej wymienionych. Powodem dla którego ja dwa lata temu sięgnąłem po debiutancki album Hard Working Classes ekipy z Warszawy była – a jakżeby inaczej – okładka. Debiut to jeden z tych przypadków, przy których atrakcyjna oprawa graficzna jest równie ważna co muzyka na krążku. Dla nowego słuchacza to po prostu kolejny dobry powód by sięgnąć po tę, a nie inną płytę.
środa, 16 stycznia 2013
Julia ma cel
Pierwszy wywiad bez pytań o to dlaczego nie śpiewa po polsku, jak uzbierała pieniądze na pierwszą płytę i co dalej z jej stylem muzycznym – piosenkarka, pianistka, ale też projektantka graficzna i animatorka – przed wami Julia Marcell jakiej nie znacie.
Zacznijmy od Twojej historii z animacją. Jaką rolę odgrywał w niej komputer?
Ogromną. Nie zainteresowałabym się animacją gdyby nie komputer, który pomaga ci to zrobić całkowicie samemu. Nie miałam nigdy styczności z warsztatem animacji czy też z ludźmi, którzy zajmują się animacją. Zainteresowałam się nią całkowicie na własną rękę, podziwiając różne animowane formy krótsze czy dłuższe i zafascynował mnie duch tej techniki. Zwłaszcza animacji 2D. Z oczywistych względów posiadania tylko komputera tworzyłam animacje na komputerze właśnie. Natomiast nigdy technika 3D mnie nie wciągnęła i zawsze dążyłam do tradycyjnej, drżącej kreski, do czegoś co jest organiczne. To mi właśnie w animacji najbardziej imponuje.
niedziela, 13 stycznia 2013
Najgorsze okładki polskich albumów 2012
Podsumowanie minionego roku zamyka zestawienie najgorszych okładek wyprodukowanych w Polsce. Szczerze mówiąc, ciężko było wybrać pierwszą dwudziestkę, a co dopiero pierwszą dziesiątkę...
I znów wybór padł na okładki, które były jeszcze do uratowania. Ostatnio chwaliłem polskich dizajnerów, co jednak nie wyklucza faktu, że wciąż wielu muzyków nie wie o istnieniu jakichkolwiek zasad w projektowaniu graficznym. Projekty swoich okładek wykonują sami, bądź zlecają ich wykonanie rodzinie / partnerom / znajomym artystom niewtajemniczonym w prawa rządzące w dizajnie.
MARIA PESZEK
JEZUS MARIA PESZEK
by Edek
Muzyka świetna (najlepsza z całej peszkowej trylogii), treściowo kontrowersyjna, co u Peszek nie jest niczym dziwnym; oprawa graficzna całości poprawna, zdjęcia w negatywie też jeszcze ujdą, dopóki nie widać na nich czarnych zębów. Ale pomysł na okładkę? Kompletnie odpychający. Może Maria ma jakąś umowę z Orange? Okładkowo wciąż rządzi Miasto mania.
I znów wybór padł na okładki, które były jeszcze do uratowania. Ostatnio chwaliłem polskich dizajnerów, co jednak nie wyklucza faktu, że wciąż wielu muzyków nie wie o istnieniu jakichkolwiek zasad w projektowaniu graficznym. Projekty swoich okładek wykonują sami, bądź zlecają ich wykonanie rodzinie / partnerom / znajomym artystom niewtajemniczonym w prawa rządzące w dizajnie.
MARIA PESZEK
JEZUS MARIA PESZEK
by Edek
Muzyka świetna (najlepsza z całej peszkowej trylogii), treściowo kontrowersyjna, co u Peszek nie jest niczym dziwnym; oprawa graficzna całości poprawna, zdjęcia w negatywie też jeszcze ujdą, dopóki nie widać na nich czarnych zębów. Ale pomysł na okładkę? Kompletnie odpychający. Może Maria ma jakąś umowę z Orange? Okładkowo wciąż rządzi Miasto mania.
wtorek, 8 stycznia 2013
Najgorsze okładki albumów 2012
Ustalmy jedno – nie jest to post dotyczący najtragiczniejszych okładek o najbardziej kontrowersyjnej treści i jeśli ktoś ponownie chce zobaczyć okładkę Death Grips No love deep web, to niech sobie ją po prostu wygogluje. W tym zestawieniu mowa jest o okładkach, które chciały być dobrze zaprojektowane, ale projektant obrał złą drogę. Czasami odważne zabiegi grafika sprawiają, że okładka przechodzi do historii, a czasem... że pojawia się w takim zestawieniu jak to.
ROBBIE WILLIAMS
TAKE THE CROWN
by Oliver Fawcett
Dokonująca zamachu na Twoje oczy ultramaryna (International Klein Blue, jak mniemam) i nasze złotko – Robbie. Pasuje jak gumofilce do garnituru. Autor chciał dobrze, w środku mamy do wyboru więcej renderów głowy Williamsa na jednolitym tle, niektóre lepsze, niektóre gorsze. Niestety wybór wersji na front padł na „gorsze”.
ROBBIE WILLIAMS
TAKE THE CROWN
by Oliver Fawcett
Dokonująca zamachu na Twoje oczy ultramaryna (International Klein Blue, jak mniemam) i nasze złotko – Robbie. Pasuje jak gumofilce do garnituru. Autor chciał dobrze, w środku mamy do wyboru więcej renderów głowy Williamsa na jednolitym tle, niektóre lepsze, niektóre gorsze. Niestety wybór wersji na front padł na „gorsze”.
czwartek, 3 stycznia 2013
Najlepsze okładki polskich albumów 2012
Prezentujemy kolejną część zestawienia podsumowującego rok 2012 dla okładek albumów, tym razem na warsztat poszedł polski dorobek. Jakie wnioski? Dobrze się dzieje w znakomitej Rzeczpospolitej. Coraz lepiej. Kończą się czasy, w których wszechpanujące wydawnictwo oddaje jednemu i temu samemu grafikowi-hobbyście każdą płytę jaką wydaje. Muzycy sami szukają artystów, którzy wykonają ich okładkę, a projektanci i ilustratorzy skutecznie promują się w sieci. Oto krótki przegląd minionego roku:
KAMP!
KAMP
by Borys Bodetko
Jak to napisał jeden z fanów Kampu: „Trójkąty są zbyt mainstremowe, teraz liczą się trapezy!”, a na poważnie, rzadko spotykana konsekwencja w kontynuowaniu pierwotnego założenia – każda kolejna okładka zespołu wpisuje się w ten sam kształt, tworząc z niego swoisty znak rozpoznawczy.
piątek, 28 grudnia 2012
Najlepsze okładki albumów 2012
Mijający rok zaskoczył nas wieloma okładkami – czasem zaskoczenie to obligowało do zakupu płyty, czasem wywoływało wręcz odruchy wymiotne. Dziś Decybele Dizajnu zapoczątkowują serię zestawień podsumowujących rok 2012 pod względem okładek wydawnictw zagranicznych i polskich – tych najlepszych i tych najgorszych. Zaczynając od miejsca dziesiątego:
BEACH HOUSE
BLOOM
by Brian Roettinger
Całkowite zaskoczenie. Fotografia wyglądająca z daleka jak rastrowe punkty wyjątkowo dobrze wpasowała się w klimat muzyki Beach House.
piątek, 14 grudnia 2012
Album z klasą
Na tym słowiańskim kawałku ziemi, co granice jego pięcioma kreskami w jeden kształt można zamknąć, kilka dźwięków zna się od urodzenia. Prócz poczciwego „Sto lat” i „Hej sokoły”, które płyną w naszej krwi wraz z alkoholem już od pokoleń, pojawiają się też świeższe kompozycje. HEY to zespół, który zna już każdy noworodek, jeśli przyszedł na świat w ostatnim dwudziestoleciu. Niezakonspirowana grupa trzymająca władzę na rodzimym rynku muzycznym opanowała zasady działania tego organizmu do perfekcji. Album za albumem – z zaangażowaniem godnym małży prezentują perełki warte zakupu, nie schodząc przy tym nawet jedną nogą z podium. Przy najnowszym albumie Do rycerzy, do szlachty, doo mieszczan nie jest inaczej.
Raduje się moje serce gdy patrzę jak słaba kondycja sprzedaży płyt zaskakująco stymuluje kreatywność dizajnerów. W obliczu rządowej szlachty odchudzającej portfele statystycznego plebsu, to właśnie ciekawy pomysł na okładkę zachęca do zakupu dotykowej wersji muzyki. Na kulturze pełnej sympatyków torrentów wykształcił się specjalista w dziedzinie nieszablonowego myślenia o projekcie okładki. Muzyk multiinstrumentalista, kompozytor, wokalista, tekściarz i projektant graficzny – słowem, człowiek orkiestra – Macio Moretti, znany swoim rodzicom pod pseudonimem Maciej Moruś. Od lat współpracuje z Kasią Nosowską i współpracą tą zbudowali razem solidny monopol na rozrywkę dobrze zagraną, dobrze nagraną i dobrze opakowaną.
środa, 28 listopada 2012
O filmie, którego nie było
Zamknij oczy. Zobacz film niepokojący i trudny, film zlepiony z przydługich, statycznych ujęć, opowiadający w chaotyczny sposób kompletnie niespójną historię; film nakręcony tak, jak gdyby ekipa przez wszystkie dni zdjęciowe współpracowała ze sobą jedynie korespondencyjnie. Film z niejasną i zagmatwaną fabułą, bez momentu kulminacyjnego, głównego bohatera i jasnej puenty.
Teraz otwórz oczy. Oto soundtrack do tego filmu.
Album Soundtrack przekonał mnie, że zmienne niczym kobiety jest jeszcze tylko Lao Che. Nic równie zmiennego sobie nie przypominam. Kolejny raz płocka grupa umknęła włożeniu do którejś z tych wielkich szuflad, w ogromnej szafie stojącej w głównej komnacie ZAiKSu. Gatunkowy kalejdoskop na tej płycie potrafi wprawić w obłęd wszystkie zmysły. Muzyka na pierwszy rzut ucha przygniata ucho bezlitośnie, ale go nie miażdży. Faktem jednak jest, że jeśli dostrzegamy jakąś wartość na tej płycie, to dopiero za trzecim–czwartym okrążeniem lasera wokół krążka.
Teraz otwórz oczy. Oto soundtrack do tego filmu.
Album Soundtrack przekonał mnie, że zmienne niczym kobiety jest jeszcze tylko Lao Che. Nic równie zmiennego sobie nie przypominam. Kolejny raz płocka grupa umknęła włożeniu do którejś z tych wielkich szuflad, w ogromnej szafie stojącej w głównej komnacie ZAiKSu. Gatunkowy kalejdoskop na tej płycie potrafi wprawić w obłęd wszystkie zmysły. Muzyka na pierwszy rzut ucha przygniata ucho bezlitośnie, ale go nie miażdży. Faktem jednak jest, że jeśli dostrzegamy jakąś wartość na tej płycie, to dopiero za trzecim–czwartym okrążeniem lasera wokół krążka.
środa, 17 października 2012
Chcę Wam coś powiedzieć
Muchy zawsze były, są i będą znakiem rozpoznawczym słowiańskich krain środka Europy. Kto jest emigrantem (zwłaszcza takim z opowiadania Mrożka) dobrze wie, że nawet zwykła nieobecność much w powietrzu powoduje bolesne kłucie w sercu, wymieszane i wpompowane w cały układ krwionośny z tęsknotą za Tą, z którą sypiał Ciechowski. Przejaw wszelakich uczuć do swojego kraju może jednak nie wystąpić u każdego, kto zanotuje brak bzyczącego szumu, natomiast jeśli ktoś spotrzegłby brak Much na polskim rynku muzycznym, dostałby absolutne przyzwolenie na uronienie łezki.
Nie będę się rozpływał jak milka w gębie na temat tej płyty, muzycznie jest skokiem na bungee bez bungee. Muchy, jak na skrzydlate zwierzątka przystało, wyszły z tego bez szwanku, chociaż ich szanse były porównywalne z szansami Felixa Baumgartnera. Odważnym krokiem jest nagrać taki album jak chcecicospowiedziec, gdy poprzednia płyta składała się z samych materiałów na single. Muchy zaproponowały zmianę. Słuchanie muzyki z tej płyty ma coś z transplantologii – może się nie przyjąć od razu. Na wzór farmaceutycznych formułek proponowałbym ostrzegać „Uwaga, możliwe zaskoczenie, w przypadku zawodu, zaleca się posłuchać ponownie”. Uczciwie jednak muszę przyznać, że mimo wszelkich początkowych uprzedzeń, uzależniłem się od tego albumu i nie będę pierwszym, który wypowiada słowa pozornie tylko pochopne: to najlepszy krążek Much. Dojrzały w warstwie dźwiękowej jak i tekstowej.
czwartek, 27 września 2012
Projektowy koniec świata
Pierwsza moja myśl po odpakowaniu pudełka z przesłaną płytą? Podróbka. Chamstwo w państwie. Oszukali mnie. Bałbym się nazwać pochlebnymi przymiotniki, które przychodziły mi do głowy, żeby wyrazić swoją kontrahencką miłość w komentarzu do aukcji.
Płyta ewidentnie wygląda jakby pirat amator dorwał się do bloku technicznego i zaczął produkować płyty na domowej drukarce atramentowej. Nawet na próżno szukać na pudełku tego, co służy do uspokajania własnego sumienia, czyli hologramu ZAIKSu. To właśnie pierwsze myśli, które towarzyszą siejącej niepokój nowej (choć już nie tak nowej) płytki Kumki Olik „Nowy Koniec Świata”. Chociaż muzycznie dopięta jest na ostatni guzik, wizualnie nie tylko zapięta jest do połowy, ale i guziki przyszyto chaotycznie.
Płyta ewidentnie wygląda jakby pirat amator dorwał się do bloku technicznego i zaczął produkować płyty na domowej drukarce atramentowej. Nawet na próżno szukać na pudełku tego, co służy do uspokajania własnego sumienia, czyli hologramu ZAIKSu. To właśnie pierwsze myśli, które towarzyszą siejącej niepokój nowej (choć już nie tak nowej) płytki Kumki Olik „Nowy Koniec Świata”. Chociaż muzycznie dopięta jest na ostatni guzik, wizualnie nie tylko zapięta jest do połowy, ale i guziki przyszyto chaotycznie.
piątek, 14 września 2012
Powrót do klasyki
U każdego człowieka nadchodzi taki moment, gdy zapragnie powrotu do klasyki. W muzyce oznacza to zapętlenie w odtwarzaczu mozartowskiego Eine kleine Nachtmusik, w sztuce wizytę w muzeum, a w literaturze powrót do serii Poczytaj mi, mamo. W przypadku projektowania dla muzyki, jako klasykę pewnie powinno się wymienić znakomitą większość dyskografii Beatles’ów albo pryzmat Pink Floydów, ja jednak dziś o tej świeższej klasyce. O końcówce lat 90-tych, gdy iPod istniał jedynie w głowie Steve’a Jobsa, piraci internetowi powoli odzwyczajali się od dyskietek, a ludzie by posłuchać dobrej muzyki chodzili do sklepów i kupowali płyty. Co więcej, wirujące wówczas błędne koło polegało na tym, że artyści na płytach zarabiali i natychmiast nagrywali następne, przez co nie mieli kiedy jeździć na koncerty. Na szczęście powstał wyczekiwany przez artystów Internet.
piątek, 24 sierpnia 2012
W tym szaleństwie jest metoda
Zanim zacząłem wystukiwać kolejny wpis, kolega zapytał mnie czy tym razem mógłbym napisać o czymś innym niż o następnej młodej polskiej wokalistce spod znaku nowej fali alternatywy. Pomimo iż zapewne i tak go nie usatysfakcjonuję, bo kolejny wpis nie będzie dotyczył ani kosmosu, ani łazika na Marsie (a nie napiszę o tym nawet gdyby NASA wydało płytę), zmienię temat, żeby nie zanudzić na śmierć sympatyków astronautyki.
Jakiś wiek temu Mark Twain stwierdził, że zdrowie psychiczne i szczęście nigdy nie idą w parze. Więcej powiem – nie dobierają się też w pary z wrażliwością artystyczną, a już na pewno nigdy nie widziano ich w trójkę. Każdy szanujący się Kopernik wiedział o ludzkich skłonnościach do tytułowania geniuszy wariatami, a wszelkie komplementy prawione im były zaledwie pośmiertnie. Dziś sprawa wygląda dokładnie odwrotnie, nieśmiało wysnuwam więc tezę, że szaleńcem jest dziś ten, kto się do swojego szaleństwa publicznie przyznaje.
Jakiś wiek temu Mark Twain stwierdził, że zdrowie psychiczne i szczęście nigdy nie idą w parze. Więcej powiem – nie dobierają się też w pary z wrażliwością artystyczną, a już na pewno nigdy nie widziano ich w trójkę. Każdy szanujący się Kopernik wiedział o ludzkich skłonnościach do tytułowania geniuszy wariatami, a wszelkie komplementy prawione im były zaledwie pośmiertnie. Dziś sprawa wygląda dokładnie odwrotnie, nieśmiało wysnuwam więc tezę, że szaleńcem jest dziś ten, kto się do swojego szaleństwa publicznie przyznaje.
środa, 15 sierpnia 2012
Tatuś miał rację
Moment w którym z zaskoczeniem przyjmujemy do wiadomości, że coś jakościowo wyjątkowego jest polskiej produkcji przeżył chyba każdy z nas, przynajmniej raz w życiu. Z tym większą dokładnością należy zanotować kolejny przypadek cudownej epidemii jaka zaczyna panować na naszym rynku muzycznym.
To jedna z tych płyt, które powinno się trzymać w lodówce, by po otwarciu pudełka unosił się z niego zimny dym. Ta okładka leży w mojej płytowej poczekalni już od kilku miesięcy. W grudniu od samej premiery płyty minie już rok. Widocznie ta jesienno-zimowa aura połowy sierpnia skłoniła mnie do rozliczenia się z owocami zeszłorocznej zimy – faktem jest, że Daddy says I’m special słuchać należy w temperaturze poniżej pokojowej.
To jedna z tych płyt, które powinno się trzymać w lodówce, by po otwarciu pudełka unosił się z niego zimny dym. Ta okładka leży w mojej płytowej poczekalni już od kilku miesięcy. W grudniu od samej premiery płyty minie już rok. Widocznie ta jesienno-zimowa aura połowy sierpnia skłoniła mnie do rozliczenia się z owocami zeszłorocznej zimy – faktem jest, że Daddy says I’m special słuchać należy w temperaturze poniżej pokojowej.
wtorek, 31 lipca 2012
Sztuka rozbierania
Dawno się nie zdarzyło tak, żeby po premierze singla zapowiadającego płytę, znakomita większość komentarzy dotyczyła nie utworu, ani nawet nie teledysku, a okładki. Owszem, wizualna strona albumu musi być w samej czołówce obsady, nie wiem tylko czy swoją rolą powinna przyćmiewać muzykę. Cóż, nawet najstarsze ukraińskie feministki wiedzą, że żeby czemukolwiek załatwić odpowiedni rozgłos, trzeba się rozebrać. Mowa oczywiście o elektryzującej media okładce zapowiadanego albumu Bat For Lashes The Haunted Man.
Można by powiedzieć „ktoś znany pokazał trochę ciała i jest medialna biegunka”. Takie zdania pojawiają się zawsze. Jednak w projektowaniu nic nigdy nie jest takie proste i oczywiste, jak się Junior Brand Managerom może wydawać. Zlecenie wykonania okładki dostał Ryan McGinley. Po pierwsze – wcale nie tak łatwo rozebrać celebrytę. Kto nie wierzy, niech zapyta Marcina Mellera (swoją drogą, może właśnie dlatego zrezygnował dziś z funkcji naczelnego Playboya?). Po drugie – warto znać fotografie jak i postać samego McGinley’a. To amerykański fotograf, którego wychowało graffiti, deskorolki, muzyka na kasetach i subkultury lat osiemdziesiątych. Słowem – cała moralność, która powszechnie panowała w Nowym Jorku pod koniec ubiegłego tysiąclecia. Facet dał się już poznać przy realizacji coverartu dla Sigura Rósa, do albumu o dźwięcznie brzmiącym i jakże prostym do wymówienia tytule Með Suð Í Eyrum Við Spilum Endalaust (tutaj puszczam oko do studentów islandystyki).
Można by powiedzieć „ktoś znany pokazał trochę ciała i jest medialna biegunka”. Takie zdania pojawiają się zawsze. Jednak w projektowaniu nic nigdy nie jest takie proste i oczywiste, jak się Junior Brand Managerom może wydawać. Zlecenie wykonania okładki dostał Ryan McGinley. Po pierwsze – wcale nie tak łatwo rozebrać celebrytę. Kto nie wierzy, niech zapyta Marcina Mellera (swoją drogą, może właśnie dlatego zrezygnował dziś z funkcji naczelnego Playboya?). Po drugie – warto znać fotografie jak i postać samego McGinley’a. To amerykański fotograf, którego wychowało graffiti, deskorolki, muzyka na kasetach i subkultury lat osiemdziesiątych. Słowem – cała moralność, która powszechnie panowała w Nowym Jorku pod koniec ubiegłego tysiąclecia. Facet dał się już poznać przy realizacji coverartu dla Sigura Rósa, do albumu o dźwięcznie brzmiącym i jakże prostym do wymówienia tytule Með Suð Í Eyrum Við Spilum Endalaust (tutaj puszczam oko do studentów islandystyki).
niedziela, 22 lipca 2012
Skok ze spadochronem
Ostatnio w polskiej muzyce dzieje się prawie tak dobrze jak w polskiej siatkówce – osobiście czuję się wręcz rozpieszany przez polski rynek muzyczny młodymi wokalistkami z konkretnym i przekonującym pomysłem na siebie. Co prawda można mi zarzucić słabość do pięknych kobiet przed mikrofonem, ale to nie dlatego w ciągu doby od pierwszego zachłyśnięcia się tą muzyką w mojej płytotece pojawił się kolejny album. Zastanawiam się tylko na ile nadeszły dobre czasy, a na ile jest to bańka mydlana, która rozdmuchana może prysnąć.
Nie lubię porównań do innych artystów z jednego względu – zwykle brzmią jak zarzut nieoryginalności. Tymczasem Mela Koteluk może i kojarzy się z Kasią Nosowską, ale po pierwszym zderzeniu naszych bębenków z głosem Meli, w muzycznych zwojach mózgu pojawia się nowy fałd o nazwie „Mela Koteluk” właśnie. Zresztą, mam wrażenie, że nikogo nie trzeba będzie przekonywać, że Mela niczego ani nikogo nie kopiuje.
Oczywista jak wyniki wyborów prezydenckich w Rosji jest konieczność opakowania takiej muzyki odpowiednio do jej jakości. Autorką fotografii i całego opracowania graficznego albumu jest Honorata Karapuda (aż ciśnie się na usta jakiś suchar typu „Jak się nazywa japońska projektantka graficzna?”, mam nadzieję, że Honorata mi wybaczy).
poniedziałek, 16 lipca 2012
Najlepsze okładki albumów 2011
W muzyce wieje ostatnio wakacyjną nudą, w kraju słyszymy, że wraz z kolejnym koncertem Madonny szykuje się kolejny protest przeciwko jej koncertowi, a jedyne trąby o jakich ostatnio się mówi, nie mają nic wspólnego z muzyką.
Jak na porę letnią przystało, wziąłem się więc za wiosenne porządki na blogu. Stopniowo będzie się zmieniał layout – mniej więcej z częstotliwością pojednań w polskim sejmie. W końcu każdy nieład trzeba nie tyle upiększyć, co zredukować do niezbędnego minimum, całkiem nieumyślnie upiększając tym samym.
Less is more, wiedza stara jak świat i ogólnodostępna, choć wciąż tajemna i widocznie zakazana dla właścicieli polskich firm z nazwami kończącymi się na "x".
Jak na porę letnią przystało, wziąłem się więc za wiosenne porządki na blogu. Stopniowo będzie się zmieniał layout – mniej więcej z częstotliwością pojednań w polskim sejmie. W końcu każdy nieład trzeba nie tyle upiększyć, co zredukować do niezbędnego minimum, całkiem nieumyślnie upiększając tym samym.
Less is more, wiedza stara jak świat i ogólnodostępna, choć wciąż tajemna i widocznie zakazana dla właścicieli polskich firm z nazwami kończącymi się na "x".
wtorek, 10 lipca 2012
Od tandety do rakiety
Ostatnio było o stronach www festiwali muzycznych, dlatego żeby nie było nudno i monotematycznie, dziś będzie o tym samym. Co prawda już wrzucałem jeden z kilkudziesięciu napisanych już przeze mnie postów, już witałem się z gąską, aż tu razem z gdyńską bryzą zawiało od Bałtyku nowym webdesignem na stronie Openera.
Decybele Dizajnu cieszą się ogromnie, że Alter Art nie tylko czyta naszego bloga, ale też tak szybko reaguje na nasze uwagi o kiepskiej kondycji stron polskich festiwali.
Sam Open’er uważam za udany, chociaż nie mnie to oceniać, bo byłem tylko na jednym dniu festiwalu. Swoją drogą, nosząc na ręce opaskę innego koloru niż wszyscy, można się czuć jak murzyn na amerykańskiej plaży w latach czterdziestych. Nawet przejście się po krakowskim rynku w stroju Borata nie zapewni Wam takiej zauważalności.
Decybele Dizajnu cieszą się ogromnie, że Alter Art nie tylko czyta naszego bloga, ale też tak szybko reaguje na nasze uwagi o kiepskiej kondycji stron polskich festiwali.
Sam Open’er uważam za udany, chociaż nie mnie to oceniać, bo byłem tylko na jednym dniu festiwalu. Swoją drogą, nosząc na ręce opaskę innego koloru niż wszyscy, można się czuć jak murzyn na amerykańskiej plaży w latach czterdziestych. Nawet przejście się po krakowskim rynku w stroju Borata nie zapewni Wam takiej zauważalności.
Subskrybuj:
Posty (Atom)