wtorek, 31 lipca 2012

Sztuka rozbierania

Dawno się nie zdarzyło tak, żeby po premierze singla zapowiadającego płytę, znakomita większość komentarzy dotyczyła nie utworu, ani nawet nie teledysku, a okładki. Owszem, wizualna strona albumu musi być w samej czołówce obsady, nie wiem tylko czy swoją rolą powinna przyćmiewać muzykę. Cóż, nawet najstarsze ukraińskie feministki wiedzą, że żeby czemukolwiek załatwić odpowiedni rozgłos, trzeba się rozebrać. Mowa oczywiście o elektryzującej media okładce zapowiadanego albumu Bat For Lashes The Haunted Man.

Można by powiedzieć „ktoś znany pokazał trochę ciała i jest medialna biegunka”. Takie zdania pojawiają się zawsze. Jednak w projektowaniu nic nigdy nie jest takie proste i oczywiste, jak się Junior Brand Managerom może wydawać. Zlecenie wykonania okładki dostał Ryan McGinley. Po pierwsze – wcale nie tak łatwo rozebrać celebrytę. Kto nie wierzy, niech zapyta Marcina Mellera (swoją drogą, może właśnie dlatego zrezygnował dziś z funkcji naczelnego Playboya?). Po drugie – warto znać fotografie jak i postać samego McGinley’a. To amerykański fotograf, którego wychowało graffiti, deskorolki, muzyka na kasetach i subkultury lat osiemdziesiątych. Słowem – cała moralność, która powszechnie panowała w Nowym Jorku pod koniec ubiegłego tysiąclecia. Facet dał się już poznać przy realizacji coverartu dla Sigura Rósa, do albumu o dźwięcznie brzmiącym i jakże prostym do wymówienia tytule Með Suð Í Eyrum Við Spilum Endalaust (tutaj puszczam oko do studentów islandystyki).



Na fotografiach McGinleya często pojawiają się akty. I choć amerykańscy komentatorzy nowej okładki Bat For Lashes dopatrują się w postaci Natashy Khan motywu strażaka-bohatera wynoszącego pogorzelca z pożaru, rzeczywistym motywem do którego nawiązuje okładka The Haunted Man jest jedno z najbardziej znanych zdjęć Ryan’a McGinley’a przestawiające młodą, nagą dziewczynę trzymającą na barkach wilka. Swoisty minimalizm, estetyka przedstawienia, McGinley obszedł się z Natashą z należną delikatnością. Trochę mniej zręcznie obszedł się z typografią, jednak zmieścił się w granicach smaku.

Bez najmniejszej nutki szowinizmu, za to z dwiema półnutami spokojnego sumienia i pewności, że reszta publikacji będzie trzymała się tej stylistyki, okładkę oceniam pozytywnie. Bo właśnie dzięki temu, że nagość Natashy nie krzyczy tanią pornografią, jej hałas mierzę na 80db.



1 komentarz:

  1. Od razu widać że to McGinley. Nagość to ostanie co przychodzi mi na myśl, patrząc na tę okładkę.
    Świetna robota, choć jak na Natashe bardzo minimalistyczna. Ta okładka mocno odbiega od dwóch pozostałych mimo,że muzyka utrzymana jest w tej samej konwencji.

    OdpowiedzUsuń