piątek, 4 maja 2012

Koniec wieńczy dzieło

Dziś będzie nietypowo. Kalliope brutalnie natchnęła mnie wczoraj w kinie. W czasie filmu. W drugiej połowie filmu. Tak dokładnie to pod koniec filmu. Właściwie, na napisach końcowych.

Bo jeśli film jest dobry – a i takie zdarza się dziś wyświetlać w kinach- to w całym genialnym i harmonijnym splocie obrazów i dialogów swojej opowieści autor przygotował też dla widza moment zadumy – błogą czerń z muzyką i nienachalną wzmianką o ludziach pracujących na sukces filmu.
Niewątpliwie wyjątkowa okazja, żeby przetrawić sumę treści, wrażeń i przesłań lub utrzymać choć na kilka minut ewentualne katharsis w dźwiękach utworu, który już zawsze będziemy kojarzyć z obejrzanym filmem. Tymczaem jedyna zaduma jaka mnie ogarnia pod koniec filmu to dylemat – czy to zapalenie pęcherza moczowego czy wszechogarniająca znieczulica jest powodem zbiorowego ataku panicznego ubierania kurtki na sam widok napisu „wystąpili”?

Z pewnością są osoby, które się ze mną nie zgodzą. Specjalnie dla nich jeszcze raz zaznaczam, że mówię o dobrych filmach- w końcu poderwanie się do wyjścia na początku napisów końcowych jest nierzadko traktowane jako manifest niezadowolenia z powodu zmarnowanego czasu i pieniędzy- do osób z taką motywacją chętnie się nawet przyłączam.
Mimo to apeluję: człowieku, zatrzymaj się! Jeśli film Ci się spodobał, a do pozostania na sali kinowej nie przekonuje Cię ani chwila zadumy, ani piosenka do filmu, ani okazanie szacunku twórcom, ani nawet dodatkowa scena, którą czasami umieszcza się po napisach, zostań- zawsze przecież możesz dzięki temu uniknąć aresztowania.




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz