piątek, 28 grudnia 2012

Najlepsze okładki albumów 2012

Mijający rok zaskoczył nas wieloma okładkami – czasem zaskoczenie to obligowało do zakupu płyty, czasem wywoływało wręcz odruchy wymiotne. Dziś Decybele Dizajnu zapoczątkowują serię zestawień podsumowujących rok 2012 pod względem okładek wydawnictw zagranicznych i polskich – tych najlepszych i tych najgorszych. Zaczynając od miejsca dziesiątego:


BEACH HOUSE
BLOOM
by Brian Roettinger

Całkowite zaskoczenie. Fotografia wyglądająca z daleka jak rastrowe punkty wyjątkowo dobrze wpasowała się w klimat muzyki Beach House.





CRYSTAL CASTLES
III
by Samuel Aranda


Autor zdjęcia z okładki to zwycięzca tegorocznego World Press Photo, a zdjęcie wykonane jest w tymczasowym szpitalu, w czasie Arabskiej Wiosny. Po Crystalsach można było się spodziewać specyficznej stylistyki, którą nas karmią od pierwszej płyty, jednak któżby się spodziewał moralizatorskich manifestów przeciwko złu dzisiejszego świata od lubującej się dotąd w prochach Alice Glass.




OWL CITY
THE MIDSUMMER STATION
by Gediminas Pranckevicius

Misterna ilustracja trzydziestoletniego Litwina przypomniała wszystkim, że obszar 12-centymetrowego kwadratu jest przestrzenią o wiele większą niż nam się dotąd wydawało. To jedna z tych płyt, które doświadczyłyby marketingowej katastrofy gdyby nie ta kusząca oprawa graficzna.


CHET FAKER
THINKING IN TEXTURES
by Christopher Doyle & Jefton Sungkar

Rzadko można mieć do czynienia z tak dojrzałym projektowaniem na okładce EP-ki. O Chet’cie Fakerze prawdopodobnie dopiero będzie głośno, dlatego już teraz was ostrzegam – w tym przypadku jak najbardziej należy oceniać po okładce.




PASSION PIT
GOSSAMER
by Mark Borthwick

Ta okładka wciąż kojarzy mi się w wakacjami. Specjalista od łapania światła w obiektyw zasłużył na miejsce w pierwszej dziesiątce.




BAT FOR LASHES
THE HAUNTED MAN
by Ryan McGinley

Zaznaczam, że mowa tu o samym pudełku, które swoimi świetnymi fotografiami opatrzył McGinley. Nie wiedzieć czemu, na książeczce jak i na płycie znalazły się nieudolne szkice niejakiej Zosienki, która nawet nie ma odwagi pochwalić się nimi w sieci. Gdyby nie te bazgroły, album zapewne znalazłby się jeszcze wyżej w zestawieniu.



KIMBRA
VOWS
by Rhys Mitchell & Raphael Rizzo

Wprawdzie album został wydany pod koniec 2011 roku, ale do polskich sklepów trafił dopiero w tym roku, gdy internet zalało niewytłumaczalne tsunami linków do „Somebody that I used to know”. Z teledysku z Gotye zostało jej umiłowanie do bodypaintingu. Okładka to zwykłe zdjęcie „nacielesnych” ilustracji zamknięte w cienkim digipacku – prosto, czysto, oszczędnie, pięknie.




DIE ANTWOORD
TEN$ION
brak informacji o autorze

Przerażająco-przeszywające spojrzenie Yo-Landi Vi$$er z demonicznymi soczewkami na oczach sprawia, że zaczynasz się bać o własną pikawę. Do tego przyjęta stylistyka każe myśleć, że okładka najnowszego albumu Die Antwoord to kartka walentynkowa dla obłąkanych. I to wszystko z całkowitą premedytacją.



YOUNG MAGIC
MELT
by Leif Podhajsky

Kolejny przykład mający gdzieś kompozycje przedstawiające, skupiający się jedynie na klimacie muzyki. Leif Podhajsky powoli zdaje się stawać specjalistą w tej dziedzinie, projektuje również okładki dla Lykke Li, Tame Impala (tegoroczny album, który w tym zestawieniu się już nie zmieścił), a jego kolejne dzieło zobaczymy przy okazji premiery najnowszej płyty Foalsów.



THE KILLERS
BATTLE BORN
by Kristen Yiengst

Mistrzowskie zbudowanie klimatu na okładce. Kto by pomyślał, że osoba odpowiedzialna za wołające o pomstę do nieba okładki płyt Justina Biebera może stworzyć coś tak stylistycznie odległego. Pomysł, kolorystyka, kompozycja, typografia – wszystko na plus.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz